LFA - WROCŁAW ZOOBOTANICA 2012 RALLY THE TROPHY...
13.09.2012 czwartek
Trzynasty dzień miesiąca, dobrze, że nie piątek (dla zabobonnych). W słoneczne popołudnie Erni i Basia (kierowniczka wyprawy) wystartowali w Gorzowie. Droga do Kostrzyna do Mariusza minęła dość szybko bez nieprzewidzianych komplikacji i większych przeszkód. Pierwszy OS o długości 40 km został zaliczony w dość dobrym czasie. Baza Mariusza okazała się świetnym miejscem na chwilę relaksu dla kierowcy i pilota a także odpoczynku po trudnym starcie obciążonym ekwipunkiem samochodem. Dość długa rozmowa z Mariuszem, wytchnienie przy łowieniu ryb i niestety czas na kolejny odcinek specjalny. Następny przystanek i odpoczynek dla silnika - Sulechów w bazie i serwisie Marcina. Ruszali pełni obaw, ale także nadziei, że wszystko zagra. Niestety...pierwsze rondo spowodowało zawrót głowy, pilot nie dogadał się z nawigacją pojechali w kółko i na Słubice. Po sugestiach serwisanta Marcina szukali w miejskiej dżungli Kostrzyna i okolicznych nielicznych wsi drogi do Rzepina - tam można osiągnąć najlepszy czas i najkrótszą drogą dotrzeć do kolejnego serwisu. Udało się! Współdziałanie pilota Basi i nawigacji przyniosła pierwsze efekty - dość szybko, bez kluczenia i wręcz w rekordowym czasie dotarli w okolice Torzymia. Tam niestety trafili na pierwszą poważną przeszkodę tego odcinka. Dziwni tubylcy ubrani w pomarańczowe świecące kamizelki zablokowali drogę ogromnymi maszynami i biało czerwonymi lizakami. To było gorsze niż strajki Samoobrony...Stali w miejscu wypalając kolejne papierosy. Ernesta twarz od nich miała kolor wypuszczanego z ust dymu...Czas biegł, auto stało, tubylcy nic nie robili, aby puścić ich w dalszą drogę. Nie pomagały groźby, prośby - byli nieugięci. Gdy liczba czekających na przejazd okazała się większą niż tubylców, a ilość maszyn i moc pod maskami z łatwością pokonałaby ogromne maszyny, ugięli się. Droga wolna - ruszyli w duszy przeklinając serwisanta Marcina za wybór "skrótu" do serwisu. Silnik wyraźnie potrzebował odpoczynku, a ekwipunek ciążył bardzo. Jednak dalsza droga okazała się dość prosta, bez zwalonych pni na trasie, udało się podziwiać piękne widoki za oknem. Urok tych niemalże dziewiczych miejsc lubuskiego urzekał a czasami wprawiał w osłupienie. Ogromny gość stojący na środku pola w Świebodzinie, estakada łącząca wzgórza pod Świebodzinem długości 936 m i w końcu miejsce serwisu - Sulechów. Czekający Marcin, chwila dołożenia jego ekwipunku, krótki odpoczynek po kubku kawy i ruszyli na ostatni odcinek dzisiejszego rajdu. Niestety najdłuższy bo liczący 180km. Miejsce docelowe i meta - Wrocław ul. Wystawowa 1 Hala Ludowa zwana Halą Stulecia. Start godzina 17:06. Utwardzone drogi, dalsza współpraca pilota z nawigacją, energiczna jazda i nieduży ruch przeciwników na trasie spowodował jej dość szybkie pokonywanie. Strefa bufetu ORLEN w Lubinie i ostatnie 86km do celu. Pokonane sprawnie, chwilami z ogromną prędkością. Godz. 20:21 zameldowali się na mecie!
Dojeżdżając do bramy głównego buforu zastanawiali się, jak dużo jeszcze czasu spędzą przy rozkładaniu obozowiska na najbliższe 4 dni. 3 pary rąk, dużo zapału, ogromne pokładane nadzieje w tym, aby TEAM LFA wypadł jak najlepiej.
Na miejscu okazuje się, że większość załóg swoje obozowiska mają na końcowym etapie rozkładania. Brak żywej wody, puste baniaki z RO wprawiają ich w delikatne zakłopotanie. To jednak nie problem, w beczkach w aucie woda z wyprawy będzie się nadawała świetnie. Rozkładamy obozowisko - narzędzia w ekwipunku i pomysł ustalony z Prezesem TEAMU Rafałem został powoli wdrażany. Dzięki przyjaznej atmosferze, pomocy innych teamów (podziękowania dla Andooszki za wózek do taszczenia tobołów oraz niezbędną instalację elektryczną do uruchomienia uzdatniaczy wody i oświetlenia, dzięki dla Sephera za wskazówki, wsparcie i pokazanie niezbędnych miejsc dla bytowania).
Rozłożenie prac, podzielenie obowiązków, dotarcie Przemka i Klaudii oraz ogromne wsparcie duchowe i nie tylko duchowe Kierowniczki Basi pozwala na sprawny przebieg rozkładania obozowiska.
Gdy dochodzi północ wszyscy zaczynają uzupełniać płyny w zbiornikach. Komicznie wygląda szarpanie się Marcina z wężem - na szczęście nie jest jadowity i nie zrobił mu krzywdy. Robota na dziś wykonana, można udać się na zasłużony odpoczynek. Kierowniczka przejmuje dowodzenie, bierze robotę znaczy się kierownicę w swoje ręce i udają się do strefy hotelowej. Po drodze uzupełniają potrzebne na zwieńczenie dnia oktany i trafiają do hotelu. Oktany nie cieszą się powodzeniem, każdy marzy o chwili snu - kolejny dzień ma również być pełen pracy i wrażeń. To obiecali organizatorzy.
14.09.2011 piątek
"Cudowny" poranek...Marcin ruszył pierwszy. Trzy osoby w kolejce do łazienki na raz, żeby umyć zęby to za dużo stwierdził i poszedł. Hotelowa łazienka nadawała się do wykorzystania w najgorszym horrorze o opuszczonej...łazience. Pozycja horyzontalna aby się umyć nie dotykając niczego i niczym przyczyniła się do zdobycia szybkich zakwasów w łydkach. Ciekawe jak Kierowniczka się umyje... Poszło, kły czyste, co się udało w powietrzu umyć - również. Teraz reszta. Następny Ernest, później ruszyła Basia - tak jak myślał Marcin - niestety ma problem. Głośno tupiąc nogą prawie krzyczała: " Jestem kobietą! W takich warunkach mam się myć?" Rekonesans po wszystkich poziomach automobilowego hotelu pozwolił znaleźć natrysk zdatny do użycia. Zapomniała już jak to na rajdzie bywa w głuszy i na bezdrożach.
Wspólne spożycie przez TEAM śniadania było błyskawiczne. Dochodziła godz. 8:00 - już najwyższy czas aby dotrzeć do obozowiska i zająć się uzupełnianiem tego co czeka od wczoraj.
Zanim wsiedli, Kierowniczka porozmawiała z nawigacją i ruszyli.
Docierając na miejsce, korzystając z prowizorycznych siedzisk ze styroboxów w aucie przy zwiększonej obsadzie załogi z tyłu zastali obozowisko nietknięte, ale działające w połowie.
Jeden zbiornik pracował, ale niestety bez uzdatniacza wody, który zastrajkował. Przyszłość i powodzenie sukcesu w rajdzie wisiały na włosku. Serwisant Marcin wziął się do roboty wraz z instrukcją - ustrojstwo było nowe i dość skomplikowane. Technologia w jakiej została wykonana była zupełnym novum i zupełną niespodzianką. Trzy podejścia, trzy próby i nic. Nerwy Marcina powodowały, że woda klarowała się bez uzdatniacza, rady i wskazówki Erniego i Przemka również nie pomagały. Układanie koszy z wkładami jak puzzli w kółko i nazad i...CUD!! Ruszył, przeciągnął przez swoje wnętrzności wodę i wypluł ją do zbiornika.
Pierwszy oficjalny sukces TEAM LFA na ZOOBOTANICA!
Obozowisko wypiękniało, kiedy główne miejsca zajęły Kierowniczka Basia i jej partnerka Klaudia.
Marcin, Przemek i Ernest zajęli się resztą uzdatniaczy. Wszystko żyje, działa i co najważniejsze została prawie godzina do wejścia fanów, ciekawskich, oceniających i innych oglądaczy.
To czas dla TEAMU LFA - poszli obejrzeć obozowiska konkurencji i innych uczestników rajdu. Sąsiedzi przez ścianę, DFA mieli w swojej obsadzie piękne pielęgniarki pawiookie nazywane tajemniczo przez nich Astronotus ocellatus.
Spore były. Koledzy z TEAM ŁSAiT pokazali dziwne węże wodne nazywane Channa gachua. Brzmi znajomo, prawie jak nasze polskie imię tylko z błędem...Może się pomylili. Marcin chciał poprawiać błędy, ale nie dopuścili go za blisko. SAW mieli mimo uzdatniaczy jakąś czarną wodę w zbiorniku,
Miedziowi nawrzucali liści,
Bojownicy mieli walczyć o pokój a mieli zamiast 2 dużych - 5 małych zbiorników i jeszcze zalęgły im się ślimaki. Tajemniczy TEAM cichlidae z swoim ogromnym zbiorniku miał jakieś ogromne coś jak garbate karpie, ale podpisali Vieja coś tam,
TSA znów o matko …mieli żywego naleśnika, Andooszka, czy ERKA TEAM miały zbiornik smoły i podpisali, ze to z Amazonii.
Taaaaa gówno prawda, Amazonia to przecież zielone płuca Świata!! Nas nie oszukają! Marcin znów chciał ich uświadamiać, że się pomylili trochę, a Ernest z Przemkiem chcieli im podmieniać wodę. Nie udało się - nasz TEAM został oskarżony o dywersję i groziło to dyskwalifikacją w rajdzie. LFA zgodnie stwierdziło: już nikogo nie poprawiać, nic nikomu nie mówić - jak będą tacy przeciwnicy, nie ma się co martwić o wygraną! Byli jeszcze - co zresztą podejrzane Tanganikafish i Klub Tanganiki… Jakby LFA wiedziało, ze można na 2x to robić to na pewno by zrobiło, jak powiedziała Kierowniczka Basia. Ci co dają na Pomorsku czy Pomorzu z Kujawiaka nawrzucali kamieni do swojego zbiornika i myśleli, że jak będzie cięższe to lepiej. Groźni i budzący respekt Scyzoryki tak dopieścili swój zbiornik, że zarósł im mchami i innymi badylami, cały zielony był.
Dwa z TEAM-ów ; jacyś od Discus czy dysków i jakiś Klub Malawi (chyba jakiś amatorów jak mówili Ci z naprzeciwka z psami) trzymały się na uboczu - było to cokolwiek podejrzane, bo prawdopodobnie coś knuli po cichu.
I jeszcze ponoć mieli swój prąd, bo co chwilę padało gienierator, gienierator. Generator do prądu służy! Nikt chyba nie chciałby, żeby coś komuś wsypali do zbiornika. I najgorsze jak powiedział Ernest, ze ten Szpieg znaczy się Sepher ciągle biega wszędzie i węszy.
Po tym to wcale nie wiadomo czego się spodziewać. Właśnie przylazł i powiedział, że o 12:30 możemy aranżować na jakiś konkurs coś na czy no i w końcu nikt z TEAM LFA nie wiedział o co chodzi. Ale jak konkurs to i nagrody będą! Przemek z Marcinem stwierdzili, że zobaczą co ten Sepher powie innym i się zrobi to co reszta. W sumie mieli rację - tak najłatwiej i po co tracić siły. Ernest oczywiście stwierdził, że tak nie wolno, że trzeba wiedzieć, bo nie po to przywiózł zioła i jakiegoś buca z Borneo, żeby teraz nie wiedzieć co jak i gdzie!! Tak nawiasem mówiąc ciekawe gdzie On trzymał tego buca - w aucie go nie było, w beczkach również nie, styroboxy i kartony wypełnione ekwipunkiem… Zielsko widzieli wszyscy, a Marcin poddawał pod wątpliwość legalność jego posiadania. Nie mógł nic wskórać - oczy Erniego były czystym obłędem. Z Borneo jest niezły towar. Jak powiedział wszechobecny i filujący wszędzie Sepher, tak się stało. 12:30 TEAM LFA poszedł gdzie wszyscy, aby zobaczyć co tam trzeba zrobić. No i co? Okazało się, że do jakichś małych zbiorników trzeba nawtykać jakiejś zieleniny, nasypać piasku, wrzucić trochę drewna i kamieni. Pestka! Wszystkie twarze się rozjaśniły i uśmiechnęły. Kierowniczka stwierdziła, że Erni to jedną ręką potrafi i z zamkniętymi oczami, Klaudia, że jej Przemek to jej codziennie takie robi na powitanie dnia, a Marcin stwierdził, że małym gównem się nie będzie zajmował i zrobi zdjęcia i naniesie piasku sprzed Hali Ludowej co go zamietli porządkowi. Tak też się stało, Ernest i Przemek połączyli siły (jak widać ręce też),
wtykając tam do tego coś na czy no te zielsko z Borneo (notabene wszyscy z TEAM LFA myśleli że ma ususzone i w ogóle, a on to w wodę wrzucił). Ech - po prostu cały Erni. Najgorsze było to, że wszyscy patrzyli co on z tym robi - ani nie jadł, ani wąchał, ani żuł, ani przykładał do skóry a działało i to jak mocno! Latał jak w amoku dookoła, ustawiał, przestawiał, kombinował, kamienie wciskał, wyciągał. W jego zamglonych oczach widać było wręcz strumienie i rozlewiska Borneo. Fenomenalne. Problem w tym, że Marcin zaczął się martwić o Kierowniczkę, bo ta martwiła się o Erniego. Oboje stwierdzili, ze to samo przejdzie. Pytanie kiedy i na kogo… W końcu doszli z Przemkiem do consensusu i zaczęli zalewać to coś wodą. Jakoś poszło - teraz tylko zobaczyć co reszta zrobiła. Dwa zespoły po lewej i prawej z LFA przegrały, jeszcze się grzebali jakimiś pensetami i nie skończyli. Klaudia powiedziała, że jakby cały TEAM to robił, jeszcze szybciej byśmy to zrobili. Tylko jak wcisnąć to tego małego coś 10 rąk? Ale co tam jak powiedział Erni - zrobione i już. Teraz czekać na wyniki. Jak powiedziała kierowniczka było 3, którzy skończyli prędzej. 4 miejsce też dobre - tym bardziej, ze zespołów było 17. Pytanie co na to Prezes TEAMU Rafał. Kierowniczka powiedziała, że jak podium to może i premię by jakąś Rafał dał i że lepiej trzeba było się postarać! Obudziła się jak wszystko zrobione. Marcin do tego przytargał w worku nie wiadomo skąd jakieś małe świecące i pływające punkciki mówiąc, że to na raz z bora i że też z Borneo. Jak powiedział tak zrobił, wpuścił toto do tego coś na czy no i sobie pływało. Mydło i powidło jak powiedziała jakaś przechodząca. I tak lepiej oceniła niż to co Andooszka zrobiła, bo o jej tym coś na czy no powiedziała o matko, tam jakaś bomba wybuchła i uzdatniaczy chyba nie włączyli! Ale co tam ona się zna! Oceniać będą Teamy jak mówił węszący Sepher, a nie fani i oglądacze. Robota zrobiona, można było znów pozwiedzać co na całości obozowiska się znajduje. Co tam nie było, nawet zakład pogrzebowy a Marcin czubek zrobił temu zdjęcia.
Do tego inni ze swoimi maskotkami poprzyjeżdżali, mieli swoje pająki, jaszczurki, węże, świnki morskie, psy, koty. Niektórzy nawet jeży z lasu nazwozili.
To jeszcze w miarę zrozumiałe, ale Ci co poprzywozili swoje robaki i glizdy????
Może im teraz się zalęgły. Pewnie też mieli taką łazienkę jak LFA. Dzień był dla TEAMU LFA dość pracowity. Oglądaczy było sporo, rozdawanie fanom autografów to też męcząca robota, przedstawianie każdemu czym zajmuje się TEAM i co robi na co dzień - męczące. Ernestowi było najłatwiej - zrobił najwięcej, gadał najwięcej i do tego wszystkich zaczepiał. Zielsko robiło swoje. Ale nie odstępował od tego coś na czy no. Wspólna narada TEAMU i ustalenie, że trzeba mu pomóc i zabrać go stamtąd. Niestety. Pierwsze niepowodzenie TEAMU LFA na ZOOBOTANICA. Dzień dobiegł końca. Czas wrócić do automobilowego hotelu z łazienką z horroru. Zmęczeni wrócili. Tylko Ernestowi świeciły się nadal oczy.
Plany na wieczór TEAM miał mało sprecyzowane. Oktany zostały od wczoraj i nikt specjalnie nie wykazywał inicjatywy aby się nimi zaopiekować. Ernest leżał zmęczony, Kierowniczka czytała Internet i skakała po kanałach szukając siebie i ekipy na szklanym ekranie. Konkurenci na dole jednak skutecznie hałasowali przyciągając uwagę i niwelując zmęczenie. Marcin udał się pierwszy, reszta dołączyła później. Cichlidae, Kujawiaki i Pomorzanie, LFA , Pleco i jego posiłki zza granicy wspólnie tego wieczoru stworzyli zgrany i współpracujący TEAM. Rozmowom o rajdzie, o obozowisku, jakości wody, uzdatniaczach, zielsku, nowinkach technicznych i życiu w zbiornikach nie było końca. Przeciągały się do późnych a nawet i wczesnych godzin porannych. Zmęczenie w końcu musiało dać znać i nie wszyscy mu podołali. Jednak świadomość dnia kolejnego i poczucie obowiązku trzymała wszystkich w ryzach. Tematów rozmaitych i oktanów popłynęło więcej niż uzdatniacze w średniej wielkości zbiorniku są w stanie przerzucić na godzinę.
15.09.2012 sobota
Poranek…niektórzy woleliby o nim zapomnieć (Marcin na pewno, ale nie tylko on), ale jest i trzeba go przyjąć. Obozowisko, głodne życie w zbiornikach, setki rozmów z fanami i oglądaczami - to co na nich czeka i cel na dziś.
Nowe kontakty i kontrakty dla uzupełnienia serwisów TEAMU to zadanie jakie sobie postawili. Niech żyją wolne soboty! Samopoczucie po dniu wczorajszym było średnie. Najważniejsze, że w zbiornikach wszystko było w porządku. Parametry wody się trzymały, życie żyło - tylko się cieszyć. Erni zajął miejsce przy tym coś na czy no i "molestował" wszystkich, którzy się w jego pobliżu pojawili.
Marcin z Przemkiem wymieniali się obecnością przy pozostałych zbiornikach. Dzięki opiece Kierowniczki Basi i Klaudii nad obozowiskiem można było zająć się wojną podjazdową. Marcin po powrocie ze spaceru stwierdził, że wejście do hali z obozowiskiem jest baaaardzo dobrze zaopatrzone. Odwiedził je z Norrdenem i chyba nie tylko z nim. Kierowniczka nadal martwiła się o Erniego - nie odstępował prawie na krok swojego małego Borneo. Marcin zaobserwował jeszcze coś - te rośliny działały nie tylko na niego, 4 osoby wracały do nich po kilka razy i klęcząc patrzyli w nie podobnym wzrokiem do Ernesta oczu. Ciekawa sprawa. Przechodząc, chcąc czy nie chcąc obok SAW, Marcin z Norrdenem mogli liczyć na wsparcie Egzepoznan i Jorque. Panowie w termosach mieli ciepłą kawę i herbatę. Furorę robił ich czajnik spakowany w niespotykanie ciekawą czerwoną torbę. Liczne rozmowy z nimi zacieśniały więzy braci obozowej. Godziny mijały powoli, rozmowy z Vitroplantem o ich sławnym żelu powodowały wybuchy salw śmiechu.
Krótka rozmowa Marcina z zacnym człowiekiem Pawłem Szewczakiem to owocna w merytoryczne treści pogadanka. Odwiedzanie innych obozowisk to ciągła wymiana doświadczeń i dzielenie się wrażeniami z pobytu. Jak się okazało na discusforum, Gienierator to nie urządzenie do wytwarzania swojego czystego prądu, tylko żywy człowiek!! Zacna i z ogromnym poczuciem humoru osoba. Rozmowa o plackach mogłaby nie mieć końca. Trwała dość długo i Marcin nie wiedział w końcu o jakie chodzi - czy o ziemniaczane, czy po węgiersku. Dobrze było. Odwiedziny ERKI i rozmowa z uczynną i pomocną w każdym aspekcie Andooszką i Manią to ludzka rozmowa na temat obecnego rajdu i smoły którą miały w zbiorniku. Okazało się, że nawrzucała tam drewna i liści i tak się zabarwiła ta woda. Po cichu LFA się cieszyło - w ich zbiornikach było widać wszystko, u niej nie. Kolejny konkurent z głowy.
Rozmów z fanami było nieskończenie wiele. Ilość jaka ich przybyła aby zobaczyć obozowiska i to co ciekawego ze sobą wniosły TEAMY na wystawę była ogromna. Zaproszenia, ogłaszanie konkursu ogłoszonego przez Prezesa Rafała to robota, którą wspólnie wykonywał TEAM. Oczywiście w trudzie i znoju. Ciągłe stanie na nogach i spacerowanie od zbiornika do zbiornika było męczące. Znów w tej sytuacji inni obozowicze służyli pomocą, oferując krzesełko, chwilę rozmowy, żart, herbatkę. Jak Marcin powiedział zacieśniania więzi ciąg dalszy. Kierowniczka Basia i Klaudia w pewnym momencie stwierdziły, że muszą załatwić kilka kontraktów ze sponsorami i poszły. Panowie zostali sami - powodów do strachu było niewiele, świetnie dawali sobie radę. Tylko Ernest i jego mapa Borneo w oczach i nie odstępowanie od tego coś na czy no budziły pewne obawy. Nie jadł, nie pił, trwał na posterunku. Dzień chylił się ku końcowi. Wszyscy niecierpliwie czekali wybicia godziny 18:00 aby udać się na wspólną, zorganizowaną dla wszystkich imprezę integracyjną. Jedynym zadaniem dla teamów było odnalezienie drogi do miejsca spotkania. Kierowniczka dogadywała się z nawigacją i wszyscy byli dobrej myśli. Niestety dotarcie na miejsce było gorsze niż najtrudniejszy z odcinków specjalnych całego rajdu.
Ponowne skorzystanie z usług tubylców dało powodzenie w postaci dotarcia do celu na magiczną ul. Szpaka czy Szpacza. Jak się okazało nie tylko TEAM LFA miał problemy. Nawet ten podejrzanie zachowujący się i węszący Sepher nie trafił dobrze i pobłądził. Kolejny punkt dla LFA. Na miejscu oficjalnym podziękowaniom i rozmowom z przedstawicielami TETRA, DIVERSA mogłoby nie być końca, ale kolejny, jakże ważny dzień dla wszystkich powodował ciągłą gotowość i oczekiwanie wręcz w blokach startowych. Oczywiście mowa o przedstawicielach głównych sponsorów - zaprawieni w bojach uczestnicy rajdu sił mieli zdecydowanie więcej. Kolejne wymiany doświadczeń, wstępne podsumowania dwóch dni za sobą, dzielenie się kieliszkiem chleba i kawałkiem pizzy… codzienność. Integracja była przednia i dłuuuga. Kolejny raz można stwierdzić, ze oktany zużywane przez teamy, a raczej ich ilość jest większa niż uzdatniacie przepuszczą przez godzinę w zbiornikach. Niektórzy wracali samochodami, inni woleli nocny przemarsz przez miejską dżunglę Wrocławia. Nawet trafili do celu budząc innych. Ale to przecież rajd…
16.09.2012 niedziela
Niedzielny poranek. Marcin stwierdził, że trzeba zabrać wszystkie swoje toboły i już trzymać w aucie rajdowym, aby niepotrzebnie nie wracać do automobilowego hotelu. Kolejna gimnastyka w łazience z horroru, śniadanie z innymi teami i… do obozowiska. Ernesta oczy nadal się świecą mocno, jest podekscytowany i niecierpliwie czekający ogłoszenia wyników tego coś na czy no. Zobaczymy, czy jego zielsko zahipnotyzowało innych jak jego samego. Frekwencja zaskoczyła nawet tych, co zorganizowali to ogromne obozowisko czyli Wigor (tak nawiasem mówiąc, Marcin zastanawiał się co ludzie od witamin i tabletek mają wspólnego z taką wielką sprawą, jak to wszystko, ale jak się podjęli to niech robią - i nieźle to zrobili bez dwóch zdań). Ilość autografów i wizytówek rozdanych fanom i oglądaczom była zaskakująco duża - LFA rozdało wszystkie, jakie miało. To sukces, że zainteresowanie było tak ogromne. Węszący Sepher znów latał i biegał wszędzie mówiąc, że o 12:00 będzie rozstrzygnięcie tego konkursu na to coś na czy no i że wszystkie obozowiska muszą być przy scenie obecne. Po wielu rozmowach i odwiedzinach innych już dość mocno zaprzyjaźnionych obozowisk wszyscy o wyznaczonej godzinie udali się pod scenę.
Tam taki gość od jakiegoś magazynu (ponoć z akwariami) Paweł Zarzyński przedstawiał laureatów popularyzacji akwarystyki w Polsce: jak się okazało wszystkich wszyscy znali: Andrzej Nowicki, Marian Wojtaszek, Paweł Szewczak. LFA bił brawa ze wszystkimi. Wzruszeniom nie było końca… nie tylko nagrodzeni mieli łzy w oczach. Jak najbardziej zasłużone nagrody jak powiedzieli Marcin z Przemkiem. Ernest tylko zapytał, a gdzie laureaci coś na czy no - i okazało się, że biegający i zaglądający wszędzie Sepher wszystkich zrobił w konia - ma być o 16:00. Poczeka się, zobaczy się. Wszyscy wiedzą, gdzie jest jego zbiornik (zresztą do połowy zapełniony - wody im zabrakło czy coś i nie wiadomo jak wypadnie w konkursie, więc kolejny powód do zmartwień o wygraną zniknął).
Kolejne rozmowy z fanami i jeden podejrzany co to na czy no LFA oglądał kilkanaście razy. Klękał, kucał, zaglądał z przodu, z tyłu (nie wiadomo po co jak jakaś czarna kartka była tam przyklejona i nic nie było widać). Przyszli też jacyś obcokrajowcy z aparatami i we trzech naraz robili zdjęcia. Marcin zadawał cały czas pytanie Erniemu co te zielsko ma w sobie - niestety nie dowiedział się nadal. Natomiast Ernest… choćby go liną i traktorem odciągać nie chciał odejść od tego czegoś. Pokazywał, rozmawiał, a za tymi od aparatów biegał po całym obozowisku! Obłęd w oczach sięgnął kulminacji. Dobrze, że była 15:00 i do końca zostało 3h.
Gdy Kierowniczka uświadamiała go, ze nie może tak cały czas tam być i zaczepiać ludzi, że powinien coś zjeść, wplątał się w to wszystko znów Sepher i powiedział, że zaraz będzie ogłoszenie wyników głosowania fanów na zbiorniki i że znów pod scenę wszyscy mają się stawić. Nie wiadomo po co to bieganie w tę i nazad… Ale poszli wszyscy. Ogłaszali, ogłaszali i Scyzoryki wygrali. Nie wiadomo czemu, ale wygrali - przecież mieli tak zarośnięty zbiornik. Napracowali się jak wszyscy i trochę szczęścia mieli, że tak szybko im urosło…
Nadeszła 16:00. Nikogo nie zabrakło na ogłoszeniu konkursu na to na czy no. Węszący Sepher nawet głos zabierał, przez mikrofon gadał i też się chyba wzruszył - tylko nie wiadomo czym jak nie wygrał…
Gdy ogłaszano wyniki i jak wszyscy usłyszeli, że to na czy no najlepsze LFA TEAM zrobili, to zbaraniał Ernest, Kierowniczka Basia, Klaudia z Przemkiem a najmniej Marcin - podejrzewał, że to te zielsko to spowodowało i te pływające na raz z bora z Borneo. Z drugiej strony może warto pojechać na to Borneo…Marcin z Ernestem odbierali nagrody - ucieszeni jak nigdy, to, że Erniemu uśmiech od tej chwili nie schodził z twarzy to wiadomo, ale nawet ten niedowiarek Marcin się uśmiechał i był dumny. Spoglądali z góry na wszystkich usatysfakcjonowani i szczęśliwi. Kiedy skończyła się sesja dla fotoreporterów, nadszedł czas na rozdawanie autografów i zbieranie podziękowań i gratulacji. Jak Ernest później powiedział - WARTO BYŁO JAK CHOLERA i LFA TEAM pokazał wszystkim, ze potrafi i to niemało. Marcin oczywiście dodał, że wiedział jaką wartość prezentują, co mają i co wiedzą i w ogóle, ale też się cieszył. Ogromny uzdatniasz w nagrodzie od TETRA i wór żarcia dla życia w zbiornikach od TROPICAL to niezła nagroda (myślał, ze dostaną po czekoladzie i bombonierce). Dodatkowo dywersanci od zbiorników (Diversa czy jakoś tak) podarowali wszystkim aż po trzy te na czy no!! Kierowniczka Basia powiedziała, że Ernest teraz już całkowicie oszaleje.
PIERWSZY OFICJALNY SUKCES LFA NA ARENIE OGÓLNOPOLSKIEJ I NIE TYLKO
AD 2012 16 WRZEŚNIA – NIEDZIELA
Zostało trochę czasu dla fanów, nadal dość licznie chodzących po obozowiskach - LFA go skutecznie wykorzystało. Wszędobylski Sepher przyszedł i znów dyrygując oznajmił, że o 18:00 zaczyna się start powrotny. Ciekawe jak to wszystko wyjdzie jak wszyscy na raz będą chcieli opuścić obozowiska… Ale jak powiedział tak było. Szybki plan działania, rady Kierowniczki i LFA było gotowe do rozpoczęcia zbierania tobołów i gratów.
Wystartowali punktualnie, szarpanina Marcina z wężem, Ernesta z siateczkami do połowu, które pogubił i musiał znów pożyczać od Andooszki, zbieranie drewna i korzeni na opał na inne obozowisko, targanie beczek z wodą, sprzedaż tych świecących na raz z bora, zapakowanie z sensem do auta.
Godz. 20:06 wystartowali, nie jako pierwsi, ale nie to było najważniejsze. Przed nimi 3 odcinki specjalne zgodnie z planem. Lubin na stacji bufetu Orlen, Sulechów i wyrzucenie gratów w serwisie Marcina i meta w Gorzowie. Stery przejęła Kierowniczka Basia, Ernest będący w euforii i uwielbieniu zielska z Borneo rozmarzonym i błędnym wzrokiem patrzył przed siebie jakby był nieobecny, Marcin zastanawiający się nad czasem kontrolował drogę uzbrojony w mapę topograficzną terenu i rozglądający się po bokach czy nie ma tubylców przeszkadzających w osiągnięciu jak najlepszego czasu.
Bezsprzecznie najlepszy czas LFA chyba nadchodzi…
O 22:30 zakończyli drugi odcinek specjalny w Sulechowie. W serwisie Marcina odciążyli auto, posilili i napoili się w bufecie. Jeszcze jeden odcinek i meta. Bez obciążenia w postaci beczek Marcina i jego samego dla rajdówki będzie łatwiej i lżej. Zostało 86 km. Stery w rękach nadal dzierżyła Kierowniczka Basia, Erni przejął rolę Marcina i kontrolował drogę i szukał jak najbezpieczniejszego i jak najłatwiejszego przejazdu.
Godzina 1:00 to moment kiedy zameldowali się na mecie w Gorzowie. Szczęśliwi, zmęczeni i marzący tylko o własnej nie straszącej nikogo łazience oraz łóżku w którym odeśpią 4 dni rajdu.
Godz. 1:00 AD 2012, 17 września poniedziałek - to chwila kiedy LFA WROCŁAW ZOOBOTANICA 2012 RALLY THE TROPHY można uznać oficjalnie za zakończony. I zwycięski.
Słowniczek:
Rajd - wyprawa na Zoobotanica
Uzdatniacze - filtry
Coś na czy no - nano akwarium
Obozowisko - stoisko stowarzyszeń
Smoła - BW Andooszki
Na raz z bora - Rasbora axeroldi blue od arsika upiększająca nano akwarium LFA
Magazyn z akwariami - Czasopismo Magazyn Akwarium
Fani i oglądacze - zwiedzający
Zbiorniki - akwaria
buca - bucephalandra - taka roślinka z Borneo
Dywersanci - zacna DIVERSA nie obrażą się chyba, oczywiście słowo w pozytywnym słowa znaczeniu
Uśmiech Glonojada - tajemnicza tajemnica wtajemniczonych
Kierowniczka Basia - lepsza połowa Ernesta, dobry duch wyprawy
Na koniec chcielibyśmy podziękować tym, którzy pomogli nam przygotować zbiorniki na wystawę:
Firmie Badis - http://badis.com.pl - za zapewnienie filtracji.
Firmie Retne - http://retne.eu - za podłoża do zbiorników.
Sebastianowi z RoślinySklep - http://roslinysklep.pl - za piękne zielsko.
Sklepowi Bajcik z Przeźmierowa - http://bajcik.pl - za lawę wulkaniczną.
Mariuszowi (Mario, mario1970pl) za obsadę do dużego zbiornika.
Arturowi (arsik) z AkwaPasja - http://akwapasja.pl - za obsadę do nanoakwarium.
ZielonemuAmatorowi za rośliny.
Tekst: marcinsz30
Foto: Basia, marcinsz30