Żeby było jasne, nie szukam zaczepki, tylko wyrażam swoje zdanie. Szymijohn ma swoją logikę i to całkiem sensowną, ale są rzeczy, z którymi się nie zgadzam.
Szymijohn napisał(a):Przy hipoterapii najważniejszy jest koń.
A tu brew pozorom najlepiej sprawdzają się konie dojrzałe i właśnie pociągowe.
Nie są już tak narowiste.
Jeździłam na różnych koniach, arabach, małopolakach, szetlandach, holszytynach, ogierach, klaczach, źrebkach, wałachach i czym tam jeszcze byście nie chcieli, a jedyne, do których bałam się wejść do boksu sama, to pociągowe, konkretnie krzyżówki hucułów ze ślązakami. Wziąwszy pod uwagę region, górale na pewno mają ich sporo. Te, z którymi miałam przyjemność, były to zwierzęta o przeszłości związanej z bryczkami właśnie.
Moje zdanie jest takie: koń chodzący pod bryczką często jest "zacięty w pysku", czyli jest oporny na sygnały z wodzy. Jedyny kontakt z woźnicą to lejca i bat, zazwyczaj nadużywane, popatrzcie po dowolnych woźnicach w sytuacjach stresowych. Co robią? Ciągną lejce aż miło. I nie ważne, że prawie zawsze koń już nawet na pelhamie nie jest, a na munsztuku.
Po drugie nie jest przyzwyczajony do sygnałów dawanych z siodła, często konie "bryczkowe" praktycznie nigdy nie dostały ani razu z łydki, bo nikt NA nich za bardzo nie jeździł.
Po trzecie konie bardziej doświadczone (lub spokojniejsze) zaprzęga się z lewej, czyli jeśli mamy górola z parą koni i wózkiem, każdy koń ma swoją przydzieloną stronę dyszla i jest to konfiguracja stała. W efekcie koń jest zazwyczaj wygięty w jedną stronę i/lub cholernie sztywny.
Po czwarte czy ktoś z Was jechał kiedyś najpierw na najzwyklejszym gorącokrwistym "kundelku" a potem (choćby i półkrwi) zimnokrwistym? Ten pierwszy, jaki by nie był, to poduszka w porównaniu do twardego, wybijającego pociągowca. Wysiedzieć na tym jakiś żwawszy chód to droga przez mękę. Wynika to z banalnej rzeczy: koń gorącokrwisty łopatkę ma skośną, a zimnokrwisty pionową. I tego nie przeskoczysz za nic.
Po piąte konie pociągowe to konie szerokie. Ślązaki może niekoniecznie aż tak bardzo, ale jeśli mamy do czynienia ze zwierzęciem gabarytów ardeńskiego albo popularnego nad Wisłą bretona, przeciętny człowieczek kolanami nawet boków nie sięga, przez co jest dla tego zwierzęcia obrzydliwie niewygodny, nie mówiąc o nim samym i to jeszcze w kłusie.
Podsumowując: konie pociągowe z przeszłością "w zawodzie" w większości NIE nadają się do hipoterapii. Wytrzęsą, przestraszą i zmęczą dzieciaki, ciągle schodząc na płot/oprowadzającego, a zdenerwowane, z powodu swojej odporności na mocniejsze bodźce (samochody, krzyki turystów dookoła, w tym bezmyślnie krzyczane "wio", "stój" itd., bat), są trudniejsze do opanowania.
A co do warunków koni z organizacji skupujących z rzeźni: nie wiem, jak reszta, ale Tara nikogo nie przywiązuje w boksie do kółka. Trzymanie zwierząt w boksie i karmienie specjalnie kupowanym sianem/koszoną z pola trawą byłoby zwyczajnie nieopłacalne. Dużo taniej wypuścić szkapę na łąkę, a sianem tylko dokarmiać.